Jak nieraz zaznaczałem, jestem wyczulony na małe-duże
drobiazgi na skrzyżowaniu historii-miejsc-czasów-ludzi, szczególniej te pokazujące jaki
świat jest "malutki" i poplątany. Preteksty bywają najróżniejsze, oczywiście - mocno pomaga naoczność, wycieczki, pomacanie czy zobaczenie jakiegoś kawałeczka świata.
Z ostatnich wycieczek (bo zaczęliśmy sezon wcześnie i mocno, dwoma dwudniowymi objazdami sporego kawałka Szkocji; trochę za wcześnie, ergo - głupio, bo sporo miejsc jeszcze zamkniętych, ale za to pustawo wszędzie (no, brexit może mieć w tym "spustoszeniu" pewien udział)) przywiozłem taki drobiazg i opowiastkę:
Zamek Dunrobin, dawna siedziba diuków Sutherland, czyli najpotężniejszych arystokratów północnej Szkocji (linia diuków "padła" z braku męskich potomków, ale zamek i ziemie nadal są w rodzinie), jest bardzo efektowny, dosyć zadbany i bardzo "w porządku". Nie ma może efektownych kolekcji sztuki, nie pozuje na super-szkockość czy wręcz filmową szkockość, jak niektóre inne; ale jest wrażenie, że to w miarę żywy obraz, jak "złamani, ale nieugięci" (motto nad kominkiem przy głównym wejściu...) szkoccy arystokraci mieszkali, żyli, jakie mieli ambicje itd. Ogólnie, wart zwiedzenia, w szczególe, zyliony cudownych szczegółów i drobiazgów.
Na przykład w przejściu między pokojami (albo i może - częściami zamku z różnego okresu), w płaszczyźnie futryny czy odrzwi, na podłodze widzimy takie coś:
Wydaje się, że jest to zawór (ogrzewania?) pod elegancką płytką; zawsze mam zajoba letkiego na różne stare a nadal "żywe" (no nie założę się, że działające, ale przynajmniej w dobrym stanie i na właściwej ścianie) przełączniki czy technikalia w tych wszystkich zamkach i dworach, więc przyglądam mu się w przelocie i robię zdjęcie, no i natychmiast odpala mi się "efekt coctail-party", czyli ledwo zauważam napisy robiąc fotkę, ale któryś półdupek mózgowy mamrocze "ja tam nic nie wiem, ale chyba widziałem POLAND". ŻE CO?
Oczywiście, jak widać, jest to tylko londyński adres firmy, która wyklepała cośka, "T.TRY 4 POLAND STREET, OXFORD STREET", czyli Westminster, obecnie Soho, więc koneksje z Polską raczej żadne. ALE!
Historia londyńskiej Poland Street i okolicy jest dosyć ciekawa sama w sobie. Po pierwsze, okolica była nieco zagospodarowana już w czasach przed-elżbietańskich pod egidą londyńskiej gildii kupieckiej (
Mercers' Company, założona 1394, "najpierwsza" ze słynnych gildii Londynu). Za Elżbiety I około połowy XVIw. okolica przeszła w majątek Korony; była dzierżawiona, potem sprzedawana, pod najróżniejsze biznesy, od browarów po stadniny, zaczęła stawać się prawdziwym miastem pod koniec XVIIw.
Po drugie, nazwa - już około 1689 ulica poprzeczna do ówczesnej Tyburn Road, czyli obecnej arterii handlowej Oxford Street, była nazywana Poland Street. Nazwa wzięła się od zajazdu na skrzyżowaniu Tyburn i właśnie Poland, pod numerem 161 był zajazd "King of Poland". Najprawdopodobniej nazwany (i zapewne, ozdobiony, jak to w brytyjskiej tradycji) dla uczczenia Jana Sobieskiego i zwycięstwa pod Wiedniem 1683. Proponuję się zastanowić nad tym chwilę acz głęboko - w protestanckiej Anglii, jeszcze świeżo po zadymach Cromwella i awanturach religijno - dynastyczno - politycznych ze Stuartami, o świcie "chwalebnej rewolucji" Parlamentu i kraju przeciwko, powiedzmy, ustrojowi feudalnemu, ktoś se walnął zajazd-pub "pod szyldem" katolickiego króla polskiego. Fakt, potęga Imperium Osmańskiego rzucała cień na pół świata, a jej złamanie w bitwie pod Wiedniem, szczególniej efektowne w wykonaniu Sobieskiego i polskiej jazdy, odbiło się szerokim echem w Europie, no ALE. Trudno mi znaleźć jakąś analogię współczesną do takiego posunięcia marketingowego (możemy przedyskutować propozycje w komentarzach).
Tak ulęgła się Poland Street w Londynie. Zaczęto ją zabudowywać w samym początku XVIIIw (ciekawostka - w Londynie już w 1703 trza było uzgadniać z gminą czy zarządem Westminster przyłącza kanalizacji dla planowanych domów na Poland Street, no jakoś wątpię, czy były to problemy inwestorów budujących domy w Warszawie w tych czasach...). W międzyczasie Tyburn Road zmieniła nazwę na Oxford Street, stawała się arterią dzielnicy kupiecko - przemysłowej; zajazd czy pub zmieniał nazwy parę razy (1749 Wheatsheaf, 1925 Dickens Wine House), zniknął w czasie drugiej wojny światowej trafiony niemiecką bombą, kiedy Oxford Street była "popularnym" celem nalotów.
Dygresja - obok zajazdu na Oxford St., parę kroków od Poland St., powstał w 1772
ciekawy budynek, "Pantheon", dawna wersja centrum rozrywkowo-kulturalnego, architektonicznie nieco na wzór rzymskiego Panteonu. Efektowny budynek z kopułą był "skierowany" do bardzo wysokich i bogatych sfer, i podobno śliczny wewnątrz. Niebawem przestał być modny, nieco podupadł, wkrótce się spalił. Powstał następny "Pantheon", już nie tak efektowny, no i bez kopuły, też się niebawem spalił. W połowie XIXw. był tam "bazar", czyli coś w typie obecnej galerii handlowej. Pod koniec XIX i w początku XXw zrobiło się tam zagłębie winiarzy (np. jw. dawny "King of Poland" stał się "Dickens Wine House"). Obecnie jest na tym miejscu wielkie centrum handlowe Marksa i Spencera, nazywa się, co za niespodzianka, "Pantheon".
Wracając do "zaworu" z Dunrobin Castle, wyprodukowanego na Poland Street - z niejakim trudem, ale w końcu udało mi się ustalić, że "T.TRY" z tabliczki, to Thomas Try, "machinist & brassworker" (czyli, powiedzmy, mechanik, ze specjalizacją w metalach kolorowych), na niego był zarejestrowany adres pocztowy pod numerem 4 Poland Street w 1843. Co sugeruje, że wihajster zamkowy jest z ok. połowy XIXw, a myślałem, że znacznie młodszy.
Ciekawe, jaki zawór czy w podobie, z obecnego budynku, ktoś znajdzie "żywy" w zabytku w roku 2195 i jak będzie to wyglądało - że tak powiem "życzę powodzenia, nie wróżę sukcesu".
Z zupełnie innej beczki, nasza córka mieszkająca w Londynie pracuje obok omawianych miejscówek, jakieś 50m od Poland Street. To tak a propos, że świat jest malutki. I całkiem ciekawy.