Kiedy została porwana, była może już nie dzieckiem, ale bardzo młoda - może dlatego walczyła o wolność jak zwierzę. W celi do której ją wrzucono, zaszyła się od razu w kąt, a kiedy zniecierpliwiony naczelny oprawca chciał ją wyciągnąć na światło dzienne, wgryzła się w jego wielką łapę tak mocno, że skaleczyła go przez grube katowskie skórzane rękawice - zdenerwował się na tyle, że w ruch poszła pałka. Którą wyrwała mu w pierwszym podejściu, nieprawdopodobnym uderzeniem swojego wątłego ciałka, przeciwko jego dziesięciokrotnie silniejszemu cielsku - bo ona walczyła o życie, on tylko szturchał ją kijem. Trudno powiedzieć, czy ujęła go determinacja czy nie był takim strasznym sukinsynem na jakiego wyglądał, fakt, że jej wtedy odpuścił.
Dni w celi zamieniły się w tygodnie, potem w miesiące. Przyzwyczaiła się do strażników, potem do więzienia - w sumie okazało się całkiem duże i komfortowe. A nic tak nie pęta i nie usypia czujności jak komfort. Coraz rzadziej próbowała uciekać, coraz mniej interesował ją świat na zewnątrz - więzienie stało się całym światem.
Miesiące zmieniły się w lata. Lata w dekadę. I choć to nieprawdopodobne, polubiła więzienie i zaprzyjaźniła się ze strażnikami. Nawet z głównym oprawcą - teraz nawet u niego potrafi szukać pociechy i ukojenia. I trudno powiedzieć, na ile to zasługa jego poczciwego w gruncie rzeczy charakteru, na ile zmiany jej nastawienia, a na ile czasu, który rzeczywiście leczy wszystkie rany.