Start Falcon Heavy bez wątpienia był wydarzeniem, a nawet bardzo pozytywnym wydarzeniem. Obejrzeliśmy jakimś cudem na żywo (bo zupełnie zapomniałem, że to jakoś teraz miało być, ale żona zajarzyła i skontaktowała) i nie da się zaprzeczyć, było zajebiście oglądać start czegoś nowego i istotnego, a nie konkurencji ruskiego Protona rodem z 1965 czy Ariane, czy chińskich czy indyjskich osiągnięć. A lądowanie synchroniczne boosterów, choć w pewnym sensie trywialne i już normalne, i tak lasowało mózg, mój też. Nawet social media, jak ich nie znoszę na co dzień, nagle były fajnym medium i uśmiechem Rzeczywistości, kiedy gratulacje Space X na żywca składał Aldrin. Albo Kerbal Space Program.
Łyżeczka dziegciu jedna czy druga, jak zgubienie "central core", czyli środkowego członu, któremu nie starczyło paliwa bodaj, i nie dohamował wystarczająco do barki-lądowiska; a jeszcze bardziej pewna nieudolność PijaRowa w zarządzaniu tą mikrokatastrofą na wizji i w mediach; oraz pewien niesmak na wsadzenie jako marketingowego balastu durnej tesli z "zajebistymi" gadżetami i muzyczką na maxa hej, zamiast minimalnie użytecznego ładunku, nie zmieniają faktu, że była radość, że udało się i że wracamy, jako ludzkość, do gry. Cytując znajomego: "że wszystko jako ludzkość zjebaliśmy, oprócz tego".
Bo z nośnością >60t na niską orbitę (LEO) i 26t na transferową do geostacjonarnej (GTO, nie mylić z GEO), i parę ton w zakresie Układu Słonecznego wracają możliwości, nawet jeśli nikłe, to jednak realne, ciekawej eksploracji kosmosu. Z normalnym Falconem czy Ariane czy Sojuzami i Protonami, to se głównie można było ustalać, kto taniej powiesi jakiego satelitę, żeby komuś tam jeszcze szybciej się kotki na cyckach w internetach pokazywały, albo żeby miał dodatkowe 100 kanałów TV, ale nie jakie fajne sondy puścimy na Księżyc czy Marsa czy na giganty gazowe. Bo fajne sondy są skomplikowane i ciężkie w cholerę, niestety.
Wizje załogowych lotów, roztaczane przez Muska i jego wyznawców, takich pokroju Pinkiego, oczywiście mam tam, gdzie światło nie dochodzi i za durny hype, nie ważne jak wielkiego zajoba ma Musk na Marsa, czy bogacze na turystykę kosmiczną, nie w tym jest piękno i dobro. No może poza utrzymaniem ISS czy podobnych stacji, także jako montażowo-startowych, okej, one mają jakiś sens. Latanie białkiem poza LEO sens miało i ma przyzerowy, poza prestiżem i "chcę koniecznie zdechnąć w Kosmosie, tam gdzie nikt jeszcze nie zdechnął".
Ale tak czy owak, było zajebiście i prosimy o więcej.
No ale potem poczytałem (znowu) o tym jak klecą tego Heavy i ogólnie Falcony obecnie, jak zwykle pouczająca jest historia wypadków i modyfikacji. I troszkę mi przeszło (znowu).
A zaraz potem poszła fala newsów o Tesli, bo akurat wyszedł raport roczny (strata 2017 na jakieś 2mld$) i że pier... a nie robią Model 3, kurs im poleciał zaraz na -6%. Czyli nawet durni inwestorzy zaczynają być zmęczeni obiecankami Muska.
Aż poszedłem poczytać dokładniej co się stało, że się zesrało, bo myślałem, zwiedziony przez Pinky-misjonarzy św. Muska, że skoro każdy w XXIw. może se zrobić samochód, a Musk umie w elektryczny, no to Tesla już chyba umie robić samochody elektryczne. I tu mi przeszło znacznie bardziej niż przy Falconie. Ale - problem co do sedna wydaje się podobny.
Oba przedsięwzięcia wynikają z zajefajnej i chwytliwej wizji, bardzo dobrych marketingowo wizjonerów, także inżynierów, ale mających słabe pojęcie o inżynierii czy właściwym przemyśle, za to tnących koszta, narzuty i dodatki równo z glebą. Oraz mających baardzo zawyżone mniemanie o swoich wizjach i zdolnościach i "zarażających" tym swoje zespoły i organizacje. Oraz mających zajoba na autarkię i organizację pionową.
Przez podejście jak wyżej, "jesteśmy tak zajebiści, że jak nikt nigdy umiemy wszystko zrobić 10x taniej", owszem, mamy Falcona Heavy, ale jest dojmujące wrażenie, że w wielu szczegółach Space X wynajduje koło, i ma kłopoty przez ew. poprawia rzeczy dość oczywiste 40 lat temu, oraz być może przycina koszty nieco za nisko. Bo dla przypomnienia, rakiety o 2x większej nośności były 50 lat temu, tylko kosztowały jakieś 5x tyle, uwzględniając inflację. Więc tak, Falcon Heavy jest fajny bo ciężki i tani, ale głównie - bo tani, być może za tani. Nie bez powodu USAF tak bardzo mu się przygląda i tak rzetelnie certyfikuje...
Przez podejście jak wyżej, obiecanki cacanki sprzed roku czy pół, o produkcji tysięcy Modeli 3 tygodniowo można se nadal między bajki włożyć - bo okazuje się, że w tej Nevadzie to się dopiero uczą te baterie do tesli robić i wychodzą im samsung-style, że tak powiem; aż ludzi z Panasonica (ich partner w zamieszaniu) musieli ściągać na pomoc. A same baterie nadal są durne jak coś durnego z 1995, chociaż nie, postęp jest, zmienili format ogniwa, z laptopa z 1995, na koreański rower elektryczny. No klękajcie narody.
Że ociekam zbędnym sarkazmem? Może dlatego, że myślałem, że w 2017 Tesla ma już jakieś fajniejsze rozwiązanie, niż "4000 ogniw z laptopa", no to ma, "4000 ogniw z koreańskiego rowerka". A jak przeczytałem o problemach z montażem baterii i ich chłodzenia, że robotnicy niedoświadczeni, kleją i upychają te ogniwa jak popadnie, bo jak najszybciej; a kontrola jakości była akurat z łapanki z agencji pracy - no to k... nie wierzyłem w to co czytam. Bo myślałem, że firma gościa, który stawia na automatyzację i taniość i przyszłość, robi baterie (w planowanej skali 500tys rocznie bodaj?) zautomatyzowanie i powtarzalnie, a nie małymi niedoświadczonymi śniadymi czy białymi rączkami. "Ależ byłem naiwnym łosiem", no ale fakt, dzwonki alarmowe zaczęły mi dzwonić już przy Muska pierdololo jak to zwykłe linie produkcyjne są takie wolne a jego linie będą miały problemy z oporem powietrza. Jaasne, chyba z oporem powietrza w płucach zziajanych robotników z Nevady.
Skądinąd, fabryki Tesli są jedynymi niezwiązkowymi fabrykami automoto w USA. Taka ciekawostka, w różne inne szczegóły zarządzania nimi, mobbingu itp. nawet nie chce mi się wnikać.
Recenzje wychodzących na rynek Modeli 3 jako "samochodów" a nie hype-elektryków, rozciągające się od "badziew jak US z lat '70" po "badziew jak koreańce z '90" to już była tylko taka wisienka na gówno-torcie.
Ogólnie mam wrażenie, że to są po prostu ludzie, którzy nie umieją w przemysł, bardzo słabo uczą się na cudzych błędach i ze skumulowanej wiedzy innych, i ogólnie dopiero się
wszystkiego uczą. Ale, że doskonale wpisują się w XXIw trend "stoliczku nakryj się" i mają wizję i trafili w społeczeństwo podobnych ignorantów, także inwestorów, biznes nadal się kręci. Jak długo pogrobowcy Steve'a Jobsa utrzymają się na fali? A kto to wie, tabuny Pinkich, wpłacające zaliczkę na samochód, którego na oczy nie widzieli, robiony przez ludzi, którzy nie umieją w wielkoseryjny przemysł, nadal czekają cierpliwe; niektórzy będą czekać jeszcze rok... Inwestorzy też, miejmy nadzieję, poczekają parę lat. Oby to wystarczyło.
Bo ja, wbrew pozorom, życzę Muskowi i jego kumplom dobrze, żeby się przez te parę lat w końcu nauczyli w przemysł, moto czy kosmiczny,
tani i dobry, a nie tylko tani i efektowny. Żeby stali się kosmiczną i motoryzacyjną IKEA a nie wkrótce zapomnianym nieudolnym epizodem reindustrializacji I świata.
[16-02-2018]
Troszkę pograłem w Kerbalki, żeby sprawdzić czy z wprawy nie wyszedłem, i oczywiście przyszło zmontować jakiś tam model FH jak na obrazku. W KSP wynosi jakieś 10 ton sondy/laboratorium na orbitę Marsa/Duna bardzo sprawnie, bez dotankowania czy aerobrakingu, lodzio miodzio. Nie ma takiej opcji, żeby testować w KSP powrót synchroniczny "na ogniu" kilku boosterów, ale jednego (czyli zwykłego Falcona) można i pewnie bym w końcu wylądował porządnie, ale mi się znudziły jego przewrotki; jest b. niestabilny po prostu stojąc, nie ma odpowiednich podpór w grze. KSP nadal bardzo przyjemne, moje paluszki nadal pamiętają sterowanie.