Na szczęście przeważnie nie mam głowy do i kasy na zupełnie zbędne zabawki, ale czasem dopada mnie chcica na coś dokładnie w definicji "gadżetu" - małego, technologicznego, fajnego (dla mnie).
Oczywiście - niekoniecznie absolutnie najnowocześniejszego i trendy, bo jw. nowości są przeważnie drogie, a na mody przeważnie mam wyjebane.
Ale czasem mam wrażenie, że jednak podążam za trendami gadżetologii, tylko w jakiś pokręcony sposób. Bo jak się zastanowić, to gadżety trafiają mnie przeważnie na zasadzie, że jak już wszyscy mają gadżet X, to mnie też się zaczyna podobać ogólna idea X, tylko przeważnie bardzo nie podoba mi się to konkretne X, które wszyscy mają; więc zmyślam jakiś X', który niby podobny, ale zupełnie okrężną drogą a nawet totalny przypał, plus ew. tania podróbka. Tak miewałem z organizerami, telefonami, słuchawkami, itd. itp.
Stąd może - kiedy większość ludzi zaczyna paradować ze smart-zagarkami, a hipsterzy i szpanerzy z jakimiś oldskulowymi mechanicznymi ąę wynalazkami, mnie też zaczyna podobać się idea biżuterii, dla niepoznaki zwanej zegarkiem naręcznym; po coś około 25 latach nieużywania z własnej woli i >10 z powodu wymuszenia przez okoliczności (czyli podróży z kraju zacofanego do Japonii, wtedy ostatni raz używałem zegarka naręcznego na co dzień).
Ale ideę smart-zegarka, choć wpisuje się idealnie w definicję gadżetu, odrzucam jako niezorganizowaną i nietrafiającą do mnie.
Idea czysto mechanicznego "steampunkowego" zegarka, wiecie, porządnego chronografu z automatycznym nakręcaniem itd. jest mi znacznie bliższa, ale wydaje mi się, że w tym segmencie jakość kosztuje znacznie i mnie nie stać; rozmiar i ciężar bywają porażające; a funkcjonalność jest, hmm, marna, bo cóż ja z takiego zegarka bym miał, poza zegarkiem i kalendarzem, przecież cały ten chronograf to tylko do oglądania, ew. szpanowania, jak właśnie biżuteria; nie mam zamiaru nurkować czy mierzyć czasy jakichś wyścigów itp.
Jak dla mnie - gadżet powinien mieć realne funkcjonalności, a nie tylko potencjalne = szpanerskie.

Co mi się kiedyś podobało, to idea hybrydy, czyli zacna mechanika i poczciwy "steampunkowy" wygląd, ale z dokładnością i fajnymi funkcjami elektroniki. Rzecz jasna, nie jest to coś nowego, pierwsza funkcjonalna (nie tylko - sprzętowa) hybryda kwarcu z mechaniką ma już 40 lat, to
Omega Chrono-Quartz; kultowa w pewnych kręgach, np. James May, ten geek z Top Gear / Grand Tour, używa takiej czasem (bo ma olbrzymią kolekcję zegarków).
W 1977 była ze dwa razy droższa niż porządna mechaniczna Omega, była wielka jak cegła. Ale bajer był nieprzeciętny i wszystko działające i solidne w nierdzewie itd. tak jak powinna być Omega.
Niestety, zaraz kwarc powiązał się na dobre z wyświetlaczami LCD i masówką "po taniości", stąd prawie zanikły takie hybrydy, a nawet "mechaniczne" zegarki napędzane kwarcem stały się niszą - z najprozaiczniejszego powodu: idiotyzmu szpanerów i rynku biżuterii. Bo nikt szukający snobistycznego zegarka nie wyda(wał) grubszego szmalu na kwarc; po "kwarcowej zapaści" lat '80-'90, kwarc bardzo długo, może nadal, oznacza dla wielu "tani badziew".

Nawet jeśli siedzi w zegarku np. dwa razy bardziej skomplikowanym i wypasionym, niż zwykły mechaniczny; jak w pięknej próbie rewitalizacji "mechaniki kwarcowej" przez TAG Heuer, pt.
Carrera Calibre S. Lata prac R&D (to jest całkowicie własny produkt TAG Heuer), ponad 10 razy więcej części niż w przeciętnym mechaniczno-kwarcowym zegarku, pięć dwukierunkowych silników, wypasiony chronograf, z adekwatną ceną - a wycofano go po paru latach, bo wśród ludzi wydających rzędu 10 tys. zł na zegarek nie ma chętnych na cokolwiek z "quartz" w opisie; nie ważne, jak dobry i bajerancki jest gadżet, nie może im kojarzyć się tanio.
Mnie jak najbardziej może się kojarzyć, ale te typowe tańsze, albo i droższe jak Calibre S, mechanicznie śliczne kwarcówki, mają dla mnie pewną istotną wadę - są na baterie. No wypraszam sobie, mamy XXIw, zakładam, że porządny gadżet jest samoczynny, a nie, że z jakimiś bateriami się będę bawił, jak w latach '70.
Podobnie pomyśleli samuraje dłubiący w zegarkach już w '70 i stąd się wzięły kwarcówki "na słoneczko". Pierwotnie raczej ohydne, po prostu kwarce LCD z okienkiem baterii słonecznej; potem drogie i egzotyczne, bo zrobienie z tarczy ogniwa słonecznego nie było proste czy tanie; ale stopniowo zeszły cenowo do poziomu akceptowalnego.
Czyli można mieć zegarek bez baterii, z funkcjonalnością kwarcu i procesora, i ładnym wyglądem "mechanicznym", i bez brania kredytu na niego. "You had my curiosity, but now you have my attention."
Ale tak naprawdę zacząłem się łamać, gdy odkryłem, że można mieć wszystko powyższe plus dodatkowo nigdy nie regulować zegarka, gdyż w rozsądnych cenach są już takie odbierające wzorcowe nadajniki czasu albo GPS. Te z GPSem są przeważnie trochę drogie i przekombinowane, ale generalnie - jest w czym wybierać. Więc zacząłem wybierać...

W ustalonej jw. niszy wybierałem głównie "oczami" (oszczędny kompromis wyglądu klasycznego z kwarcem, a nie np. wynalazki citizena mające cztery tarcze i trzy wyświetlacze) i "sercem" (że japoński, to było mniej więcej jasne od początku, ale jeśli mam wybierać między Seiko, Casio i Citizenem, wybiorę Casio - dlaczego, to historia na inną notkę). I żeby nie był cegłówką grubości 15mm, jak niektóre...
W końcu casio z obrazka przełamało moje zabezpieczenia i zasieki antygadżetowe, i znowu noszę zupełnie zbędny zegarek.
Podsumowując Casio WVA M640:
- względnie tani
- wygląda jak w miarę normalny zegarek mechaniczny, nierdzew plus granatowa tarcza pasuje mi (są też czarne i na gumce), w miarę dyskretny LCD, nowoczesna francja-elegancja (moim zdaniem)
- znacznie odporniejszy niż mechaniczny z tej półki cenowej (10 bar i mam wrażenie, że na wibracje itp. też powinien być znacznie odporniejszy)
- znacznie lżejszy i mniejszy niż mechaniczny w tej klasie, szczególniej automatyczny, i nawet niż inne hybrydowe, robione jak kloce, żeby przypodobać się szpanerom (skądinąd, istnieje groszowo droższa wersja w tytanie, jeszcze lżejsza, ale odrzuciło mnie plastikowe "szkło")
- nie wymaga baterii, nakręcania, machania rękami z winderem, w warunkach pogodnego lata jak ostatnio i b. umiarkowanego przebywania na słońcu, akumulator pokazuje ciągle HI; MED widziałem tylko zaraz po wyjęciu z pudełka i przez dzień czy dwa w ciemnej pracy
- ustawia się sam wzg. nadajników, jeśli złapie zasięg; każdego dnia o 3 nad ranem
- ma strefy czasowe, timer, stoper, kalendarz, pięć alarmów i frytki do tego, czyli wszelkie funkcjonalności normalnej kwarcówki za 10zł plus jeszcze trochę - czego nie mają mechanicznie wypasione omegi, tissoty czy tagheuery; dopiero jakieś GPSowate hybrydy mają coś więcej, ale na innej półce cenowej
- ma wskazówki i markery pomalowane farbą luminescencyjną (jakaś super-luminova czy coś w podobie), ale ma też podświetlenie LED, spoko dające radę jako minilatarka w zupełnych ciemnościach (tyle, że impulsowa, bo wyłącza się forsownie po jakichś 2 sekundach)
- bransoleta niespodziewanie solidna (znowu, szkoda, że nie tytan, ale jw. w komplecie "szkło"), z przemyślaną regulacją i zapięciem
- Casio zawsze na propsie; zegarek ma zaskakujący napis, że to bebechy z Japonii, składane w Chinach
Wady ma nieliczne - koperta jest tak naprawdę plastikowa (
jakoś te fale radiowe musi odbierać), z "nabitą" nierdzewką lub tytanem o grubości, prawdopodobnie, blaszki z puszki po konserwie rybnej; najpoważniejsza wada - ma pięć alarmów, ale nie przypisują dni tygodnia, a przecież mogłyby.
I po co mi to było? Ale i tak - zatwierdzam do użytku zewnętrznego.