"John Wick" był i jest bez wątpienia pewnym wydarzeniem w moim prywatnym bąbelku kinematograficznym.
Pierwszy odświeżył kino akcji i noir, z niecodziennymi jak na holyłuda motywami. Pewna prostota scenariusza i wizualna była nawet miła; nieuniknione w ponowoczesności przymrugiwanie do widza i po-mo było zrównoważone (czarnym) humorem i kaskaderską solidnością ekipy. Keanu tak czy owak mam zawsze na propsie, inni aktorzy też dali radę. Ogólnie, było bardzo zacnie.
Drugi pojechał bardziej bogato, nadal w duchu noir, ale skręcając w typowe kino akcji, "ty w ogóle, Kiler, jesteś fajny facio. Dobrze wychowany, Europejczyk, Kijów, Monachium. Jeździsz po świecie.". Strzelaniny i kopaniny zyskały na rozmachu, miejscami straciły resztki prawdopodobieństwa. Ale nadal elementy noir i humoru noir coś tam wnosiły, kołki do zawieszenia niewiary trzeszczały, Keanu i inni mieli coś tam do zagrania, nawet jeśli miejscami nie zostało to moim zdaniem napisane czy wyreżyserowane tak, jak mogłoby być "porządnie" zrobione - dało się oglądać bez większego skrzywienia.
Trójka poleciała już zupełnie barokowo. Scenariusz przekombinowano w stronę "i tysiąc słoni do tego", narobiło się nowych nieprawdopodobnych grup, stron, postaci. Resztki resztek prawdopodobieństwa motywów działania, zaszłości, akcji też rozpłynęły się w bajorku "gimmie more". Keanu miał jeszcze mniej niż zwykle do zagrania, zagrał klej - aby tylko posklejać bieganiny, kopaniny i strzelaniny, coraz dłuższe i mniej sensowne, w jakiś pseudologiczny ciąg. Inni, nawet jeśli mieli coś do zagrania w porównaniu (i są nieco lepszymi aktorami niż boski Keanu), to nie był to materiał najwyższej jakości oraz poszatkowane to zostało jeszcze gorzej niż w dwójce (tak, wiem, może będą domykać wątki/postacie w czwórce czy kiedyś tam, no ale). Jedyne, co zostało w miarę okej, to charakterystyczna wizualna strona franczyzy i profesjonalna solidność wysokobudżetowego filmu zrobionego przez kaskaderów, z kaskaderami, dla fanów kaskaderów. Ale dla mnie - jednak był to spory rozczar i niedosyt.
Jeśli jedynka to był duch i świeżość specyficznego noir, jak kiedyś "Pulp Fiction" czy "Leona", dwójka poszła w kierunku "Speed" ("Niebezpieczna prędkość") czy "Heat" ("Gorączki"), to trójka jest już w okolicach "Bourne'a" czy "Kill Bill".
W tym tempie "John Wick" czwórka może być już w okolicach "Bondów" czy "Szybkich i wściekłych". A to oznacza, że początkowo fajna franczyza w końcu zniknie z mojego filmowego radaru.