Notka nie ulęgła się z miłej piosenki S.Sojki (preferuję
wersję A.M.Jopek), ale raczej z wiralowej kampanii "10 lat - wyzwanie" (
10 years challenge). Która to kampania czasem naprawdę wydaje się manipulacją fejsbuka czy gugla itp., żeby sobie udoskonalić algorytmy rozpoznawania ludzi "w czasie", ale niezależnie od intencji była dosko pretekstem, żeby ludzie niechętnie zajrzeli w te różne timelines, "pamięci zewnętrzne", "publiczne dusze prywatne" czy inne archiwa internetowe, które tak pracowicie zapełniają swoim internetowym pseudo-życiem i przeważnie zdziwili się "O rany, 10 lat temu byłem taki młody/piękny/debilem/radosny/chory a teraz (cośtam-cośtam innego)!". Ja akurat w socjalmediach prawie nie mieszkam, więc mi czelendże zwisają kalafiorem, tyle co zauważyłem info w mediach, ale przyznaję od razu, że dokładnie w celach jak powyższe często wykorzystuję tego bloga.
Pamięć mamy raczej durną, w spadku po ewolucji, samej w sobie durnej jak but. Dawniej ludziom się wydawało, że pamięć mają jak książka, albo jak magazyn. Potem, że jednak kawałek jak echo (krótkotrwała) a reszta jak składnica przypleśniałych manuskryptów zapisanych przez echo (długotrwała). Potem się okazało, że przeważnie zmyślamy pamięć w locie i o żadnej "książce" czy "magazynie" co do zdarzeń czy zaszłości (szczególniej - niepowtarzalnych tj. nie do utrwalenia w kleju, jaki mamy w czaszeczkach) dla niewyszkolonych homosapiensów, to nigdy tak naprawdę mowy nie było. Ostatnio, zdaje się, przebija się pogląd, moim zdaniem słuszny, że "celem" i "zastosowaniem" naszej pamięci w ogóle nie jest, żebyśmy pamiętali cokolwiek poza podstawowymi faktami o żarciu i stadzie; i bynajmniej nie jest po to, żebyśmy dokładnie pamiętali zdarzenia i wyciągali z nich racjonalne wnioski i "nauczki na przyszłość" ("Spotkaliśmy tygrysy. Był fakap. NIE GŁASKAĆ."), ale raczej, żeby nasza ekstremalnie kreatywna wewnętrzna małpiatka miała jakieś paliwo do zmyślania i kombinowania "w przyszłość" ("Jak znowu spotkamy tygrysy, to ukradniemy takiego malutkiego, da się go głaskać! Chyba.").
Dodatkowo, już pomijając, że słabo pamiętamy "kto", jeszcze słabiej "co", to wyjątkowo kiepsko radzimy sobie z "kiedy", i nie pomaga na to ani natłok zdarzeń i bodźców w nowoczesnym świecie, ani tradycyjnie historyczna cykliczność wszystkiego w naszych światach. Nie bez powodu ludzkie cywilizacje zaczynały się m.in. od kalendarza i żeby ktoś przypilnował kiedy, do cholera, jest ten wtorek a kiedy niedziela.
Stąd moim zdaniem, nawet jeśli ktoś stara się niezbyt przejmować przeszłością i przyszłością, są jednak niepomijalne pożytki z dzienników, także internetowych, itp. konstruktów pamięci zewnętrznej, bo jednak jest to osobista pamięć znacznie bardziej obiektywna i umocowana, niż zmyślenia i haluny serwowane nam przez białko w głowie. Choć bez pamięci może i da się doskonale "żyć teraźniejszością", co czasem wydaje się pożądane, to nie bardzo da się żyć racjonalnie czy etycznie - bo nie da się wyciągać w miarę sensownych rozumowań i wniosków.
Przy grzebaniu w archiwach pamięci, prywatnej czy publicznej, właśnie to co naprawdę ludzi zaskakuje, aż do poziomu wyparcia, zaprzeczeń itp. mechanizmów obronnych to nie jest moim zdaniem trywialne "ojej, ale się zmnieniło/zmieniłem" czy "nie pamiętałem tego", ale właśnie to, jak bardzo są "tu i teraz" i zmyślają pamięć, żeby utwierdzała ich kruchy aktualny umysł i stan, ew. obawy na przyszłość, i jak bardzo intersubiektywna HISTORIA jest inna niż PAMIĘĆ. Co z jednej strony oczywiste i nawet pozytywne (ten "cud niepamięci" z piosenki), ale z drugiej, tworzy dodatkowe fałszywe mapy ryzyka, uprzedzeń i racjonalizacji, jakby ich nam "na co dzień" było mało.
Moim zdaniem szczególniej przykre a nawet groźne są motywy, wyparcia i racjonalizacje na tle "przecież zawsze tak było" (bo "tu i teraz tak jest"). Z tego, że wydaje nam się, że jesteśmy zawsze "tacy sami", nie wolno abso-kurde-lutnie rzutować "na świat" czy historię, swoich silnych przekonań, że "zawsze tak było", "taka natura ludzka" czy "nic się nie zmienia". Co nawet zabawne, no bo jest rok 2019, więc wydawałoby się, że każdy powinien mieć dobrze wdrukowanego bonmota o tym, że jedyne co pewne, to naoczna zmienność świata wkoło nas; już w czasie dekad, a nie połowy życia ludzkiego - ale kiedy przychodzi do "najmojszych" przekonań, nagle okazuje się, że "nieee, to nieeemożliwe, żebym ja czy świat się tak zmienił, na lepsze czy gorsze, przecież ja się TAK NAPRAWDĘ nie zmieniłem i JA WIEM LEPIEJ, ergo świat jest taki, jak mi się wydaje". A mniej zabawne, że jest to nie tylko po prostu fałszywe, ale też doskonałe paliwo dla nadużyć i manipulacji politycznych, propagandowych czy ekonomicznych.
Tak naprawdę, g... pamiętamy i "wiemy", dlatego jednak warto pisać dzienniki. Utrzymywać historyków. Sprawdzać źródła. Bo ogólnie rzecz biorąc, doskonale pamiętamy, jak jest. Ale niekoniecznie, jak było.
(BTW nocię sponsoruje też troszkę miniflejm o "Frozen 2" i "nadmierny merchandising" ostatnimi laty - nagle okazuje się, że ktoś pozornie "czytaty i pisaty" uważa, że "przecież merchandising był zawsze". Tylko, że nie, a już na pewno nie na poziomie całego rynku licencji itp. na jakieś ćwierć biliona dolarów z dynamiką rzędu 10% wzrostu rocznie, i proporcjonalnym do tego lobbingiem, reklamą, wpieraniem dzieciakom i rodzicom tego, co się wpiera, itd. O takich rzeczach to nawet jeszcze przy "Królu Lwie" (1994), kiedy powiedzmy moim zdaniem zaczęła się obecna faza licencjonowania i merchandisingu, nie śniło się nawet w najbardziej mokrych snach managerów Disneya.)