Jakoś w tym tygodniu nagle zorientowaliśmy się, że dobrze "znajomi" muzycy wyrzucili na rynek świeży towar, przyszło obadać i osłuchać.
Florka wrzuciła nową płytę z miesiąc temu. Album "High as Hope" jest poprawny, ale jednak "Lungs" to nie jest. W ogóle chyba to najsłabsza płyta Florence and the Machine, jak na razie. Oczywiście, i tak jeszcze jest to spoko muza, na tle przeciętnego popu czy indie.
Gorillaz nie wrzucają albumów zbyt często, bo to jednak luźny projekt, a tu nagle coś im się pozajączkowało i wydali "The Now Now" rok po roku, też z miesiąc temu. Z tego co Albarn napomykał, zostało im dużo materiału z nagrywania "Humanz" i "dobrze żarło", więc starczyło na następną płytkę. Jest spoko, ale bez kopa i pomysłów "Gorillaz" czy "Plastic Beach", trochę się czuje, że to lżejszy kaliber i zmiotki z sesji. Ale da się słuchać dość lekko i przyjemnie, czasem zabawnie (np. kawałek ze Snoop Doggiem mnie rozbawił).
Moby wydaje ostatnio albumy znacznie częściej niż kiedyś, bo przeszedł jakby na emeryturę (oraz mogło mu pomóc wyjście z nałogu alkoholowego). Brzmi paradoksalnie, ale cóż, oto popie... świata mediów obecnie. Moby nie lubi koncertować, jak sam mówi, wszystko co pragnie, to "siedzieć w domu i robić muzę". Ale obecnie kto nie robi rocznych światowych tourne, tego "nie ma" na popowym rynku. Grunt, że Moby wydaje, i dostarcza jak zwykle, wydany w marcu 15 album Moby'ego "Everything Was Beautiful, and Nothing Hurt" daje wiele radości, parę kawałków nie ustępuje jego najlepszym utworom, moim zdaniem. A szczególniej "The Sorrow Tree", jest bardzo moby'owe i "porcelankowe":
Z innej strony, emerytura Moby'ego przejawia się też w tym, że cały dochód z tej płyty idzie na cele charytatywne. Oraz Moby, że tak powiem, rządzi i panuje w całokształcie, nie tylko jako muzyk, ale też jako człowiek. Jak wino, im starszy, tym lepszy. Chwała i sława.