Coś jest bardzo dziwnie spięte w matrixie, bo już drugi raz, kiedy
gothmucha pisze pięknie i dobrze o ważnej muzie, to ja też w niej akurat "siedzę" (poprzednio było z
Sister of Mercy).
Akurat z U2 nie mam tak głębokich wzruszeń, jak w powyższych notkach, ba, praktycznie nie słucham ich na co dzień - ale od czasu do czasu wpadam na stare U2 i dostaję mindfucka, jaka to była i jest genialna muza. Na przykład parę dni temu, testując swoje programiki-wypociny w temacie
mediacentra zarzuciłem playlistą zrandomizowaną z paru płyt U2, zapomnianych w kącie dysku, ot, akurat tak się wyklikało - i po chwili bardzo grubo przygniotło mnie dobrocią; tak grubo, że odłożyłem debugowanie, i zacząłem słuchać.
Żebyśmy się rozumieli - cenię U2 kiedy wychodzą poza rocka, kiedy the Edge żongluje efektami i wychyla się poza krawędź szaleństwa gitarowego, kiedy Bono idzie w odloty wokalem i tekstem, kiedy domieszano elektroniki. Dlatego lubię Zooropę, której niektórzy znajomi fani U2 nie znosili. A tam gdzie U2 jest bardzo prosty i rockowy, albo balladowy, nudzi mnie dosyć mocno, bo mnie rock w prawie dowolnej wersji nudzi i ziew. Ale nawet wtedy przeważnie nieco ratują ich teksty i wokal - zresztą, nawet ich słabsze kawałki bronią się, zaprawdę, to zawodowcy i genialni rzemieślnicy.
A tam, gdzie wychodzą na swój normalny pułap, czyli stratosferę zakręconego rocka, dostarczają hurtowo. I to już od 30 lat - przed chwilą zauważyłem, że U2-18 jest przez kogoś otagowana 'oldies'...