(notka i komentarze są automatycznym importem z Bloxa, w razie rażących błędów proszę o info na boniWYTNIJ@clouds-forge.eu)U nas wszystko po staremu, czyli nienormalnie - Dzień Dziecka, czyli nasz dzień, i parę innych okazji, nagle spiętrzyło się jakby za wcześnie, czyli już dzisiaj. Spiętrzyło się m.in. hałdą prezentów i miłości.
A jednak, pomimo tego krępującego faktu, i wielu innych przeciwności, dzionek zakończony seansem "Sherlock Holmes: A Game of Shadows" (nadal wymiata), zaległą "Blacklight" Iris (nadal wymiatają) i w jakby już nieco zapomnianej, więc na nowo odkrytej, atmosferze "Air" Kenzo (nadal wymiata) - uznaję za totalnie kosmicznie abso-kurde-lutnie udany.
Egzotyczny jak na synth, bo amerykański (bodaj z Texasu...), zespół Iris ma może i malutki, ale ciepły i wierny kącik w moim synthpopowym serduszku. Niby grają trochę "na jedno kopyto", niby technicznie słabiej niż europejskie tuzy neo-synthpopu, ale co-mnie-to. "Wrath" spodobał nam się od razu i bardzo (o ile pamiętam, przypadkiem leciał w empiku w Saturnie "na sklepie" - czego konsekwencją była, typowa dla nas i takich okoliczności, szybka akcja a la ninja, czyli Grażka poszła zabrać płytę obsłudze - szczęśliwie dla nich okazało się, że można płytę od ręki kupić). A "Blacklight", który dopiero teraz wpadł mi w ręce i w ucho, też jest spoko.