Nie pamiętam dokładnie, w czym i kiedy przeczytałem o tym jak łatwe jest zakładanie działalności gospodarczej w UK, a w Szkocji, panie dzieju, to już w ogóle - w porównaniu ze "średniowieczną" Polską. Mam wrażenie, że były to bardzo wczesne lata '90 i przeczytałem to na papierze, w jakimś tygodniku publicystyczno-politycznym? Pewnie przy odwiedzinach u rodziców, walał się gdzieś pod ręką jakiś papier.
Ktoś zachwalał, że w UK wszystko da się na telefon, listownie, itp., a tak w ogóle, to najpierw się działa, a potem się z państwem i jego agendami załatwia papirusy, z przyzerowym kosztem i kłopotem. Itd. itp. pienia jakiegoś przyszłego albo i ówczesnego korwinisty, chyba.
Utkwiło mi to dosyć mocno, bo akurat wtedy miałem pierwszą działalność gospodarczą i zderzałem się na co dzień z, że tak powiem, przejściowym stanem polskiego ustroju, tj. starym postPRLowskim zbydlęceniem biurew z okienek i gabinetów urzędów, skrzyżowanym z burdelem nowych zasad, nowym stanem prawnym i balcerowiczowską napierdalanką ekonomiczną.
Mam wrażenie, że rzeczony artykuł nawołujący do zrobienia porządku i poluzowania posowieckiej biurokracji na przykładach z UK musiał być gdzieś około 1993, bo jakoś łączy mi się z nim pamiętna akcja w skarbówce, kiedy na moje drobne pytanie, co do jakiegoś drobiazgu związanego z właśnie wprowadzanym VATem, cały pokój (3 osoby) w skarbówce pokłócił się dosadnie, rozgłośnie i na amen, do totalnego zburaczenia największego buca i łez najsłabszej psychicznie panienki. Uciekłem w zdumieniu i bez wykładni VAT (i tak niewiążącej, ale).
Stąd, bajki o "UK/Szkocja a działalność gospodarcza" czytało się wtedy jak SF średniego zasięgu. Powiedzmy, nie było wielkiej różnicy w opowiastkach o tym jak Ijon Tichy rozbija się zdalnikami po nekrosferze księżycowej, czy o przepychankach Saxa Russela z Ann Clayborne o terraformowanie Marsa, czy o tym, że państwo może być przyjazne obywatelowi aż do poziomu załatwiania spraw przez telefon i PO fakcie, a nie w kolejkach i z ryjem w okienku a najlepiej na klęczkach.
Ostatnio zweryfikowaliśmy te stare ale i nowsze baśnie, dosyć naocznie i namacalnie, bo jak wspomniałem w poprzedniej notce, firmy nam się zachciało.
Jak zmieniła się Szkocja/UK po 25 latach od tamtego artykułu? Cóż, zdecydowanie nieprawdą jest, że wszystko da się wygodnie załatwić na telefon. Rzecz jasna, wszystko najwygodniej załatwia się przez internet.
Reszta mniej więcej się zgadza.
Firmę typu spółka zoo zakłada się wersji "normal" w dwa dni, rzecz jasna, zdalnie. Trza mieć internet, może telefon, kogoś z adresem w UK, kto zechce być derekcjom, no i minimum 10 funtów. W wersji "wypas", za dopłatą, tego samego dnia. W wersji "wyczes", może być trochę dłużej i trochę drożej niż dyszka, bo np. jak się chce ukryć domowe adresy delikwentów i takie tam, to trza objawić ryja i bumagę odpowiedniemu pośrednikowi pocztowemu (inaczej to nie nazywałoby się United Kingdom, tylko Uniwersalna Pralka Lewego Piniądza).
Po czym dyrekcja dostaje list gratulacyjny od Companies House, że właśnie została dyrekcją. Z przypomnieniem, tak na wszelki wypadek i żeby się dyrekcja nie musiała przemęczać liczeniem na palcach miesięcy itp., kiedy wypada następny deadline sprawozdania spółki (dla nas styczeń 2019) i sprawozdania księgowego (dla nas wrzesień 2019, powtórzę dla tych z tyłu, którzy nie dosłyszeli: DEADLINE WRZESIEŃ 2019 za rok 2018 dla firmy zarejestrowanej 28/12/2017).

(BTW nie ma nic śmieszniejszego, niż pierwsza najpoważniejsza przesyłka od firmy, która nam robi papirusy i wydruki, i transfer pocztowy - zacna paka ze statutem spółki, certyfikatami, itp. i na dodatek paczką miśków Haribo, ku uciesze. Dziwne, ale to działa.)
Oczywiście, rejestracja to jedno, potem jest normalna kołomyjka skarbowo - formalno - księgowa. Ale dla małych firm motzno uproszczona. Dla mikro-firm (to my, trociny!) uproszczona razy cztery. Itd. itp. Na przykład, to nie my zasuwamy do skarbówki z jęzorem na brodzie, żeby się zarejestrować podatkowo na czas, to skarbówka przysyła nam kwity, że są wieści z Companies House, że kminimy, więc nr rej. podatkowej mamy taki i taki, terminy i sprawy takie i takie, a tak w ogóle, jakbyśmy się zarejestrowali do trzech miesięcy po zaczęciu NAPRAWDĘ jakiegoś handele czy w podobie, to byłoby klawo jak cholera i Królowa będzie zachwycona. I ogólnie, jest takie wrażenie, że Her Majesty Revenue and Customs, obsługując mikrodelikwentów jak my, wzdycha pod nosem "tylko, NA MIŁOŚĆ BOSKĄ, nie zawracajcie nam dupy przed osiągnięciem obrotu rzędu 80 tysięcy funtów. Prosimy."
Nie uwierzycie co w zamieszaniu ostatnich dwu tygodni było łyżką, nie, chochlą, dziegciu w beczce miodu. Zakładanie konta biznesowego w banku. Gdyż banksterzy też się zrobili całkiem zdalni i internetowi, ale za to upierdliwi jak coś niezwykle upierdliwego, z warunkami i szczegółami z czapy chorego człowieka i operujący bardzo sprawnie wziernikiem doodbytniczym, zaglądając we wszystkie jamy ciała potencjalnych klientów. Którzy BTW mają od lat prywatne konto w rzeczonym banku. Powiedzmy, był moment, kiedy miałem wielką ochotę pierdolnąć wirtualnymi drzwiami i zacząłem procesować aplikację do biz-konta u konkurencji. Która dla odmiany miała nieco mniejszy i mniej kanciasty wziernik, za to wymaga jednak pogawędek ryj w ryj - no ale nie umie w kalendarz na formularzu webowym, więc nie udało zarejestrować się do rzeczonej rozmowy... Dlatego nadludzki wysiłkiem zen, jakoś dokończyliśmy zje... rejestrację w "naszym" banku. Który i tak za parę dni wydzwaniał z uwagami i pytaniami z czapy, ale w końcu łaskawie przeprocesował wniosek i podobno firma ma konto. I też bez wychodzenia z domu.
Tak, bank to była na razie największa i chyba jedyna grzybnia. Acz nadal niewielka w porównaniu z tym co pamiętam z polskich banków, ZUSów, skarbówek, urzędów. A przecież nigdy nie zderzyłem się z urzędem itp. naprawdę twardo i śmiertelnie, co najwyżej upierdliwie i małokosztownie.
Teraz należałoby robić towar (ludzie, jakie fajne głośniki były w promo na Nowy Rok, w Takiej Jednej Firmie! nie dało się ich nie nabyć), robić stronę internetową, robić zamieszanie. Ale najpierw muszę skończyć program do księgowości, bo niestety, księgowość w excelach itp. nie podoba mi się na zasadach ogólnych; programy darmowe i proste są do dupy i/lub w chmurze; tańsze programy komercyjne przekombinowane jak coś przekombinowanego i/lub w chmurze.
Ale nie narzekam, księgowość ważny temat, a przy okazji pisania appki do tematu, zawsze można się tematu poduczyć.
Czego sobie i wam życzę.