(notka i komentarze są automatycznym importem z Bloxa, w razie rażących błędów proszę o info na boniWYTNIJ@clouds-forge.eu)Czasem, kiedy jesień, w dowolnym znaczeniu tego słowa, i kiedy pogoda jest wbrew, nachodzi mnie chandra i weltszmerc. A w moim przypadku jednym z niezawodnych generatorów pomrocznych i depresyjnych stanów jest reklama. I ostatnio, kiedy widzę coś reklamowopodobnego w tv czy słyszę w radiu, po prostu mnie odrzuca. Ale oczywiście, niektóre reklamy nie tylko generują chandrę i ochotę żeby się upić - one przebijają dno, albo i spadają w otchłań niczym czarna mikrodziura.
Jakoś na dniach wszedł drugi rzut kampanii Amplico/MetLife, której pierwsza fala, bodaj na wiosnę, ustawiła poprzeczkę żeny i wkurwu na reklamy i światy marketingu na zupełnie nowym poziomie. Ten klip wtedy jako pierwszy oberwał mi wiele neuronów i znacząco podniósł ciśnienie, a i po pół roku mowę mi odbiera:
To się po prostu w pale nie mieści, i to na tak wielu poziomach, że mi suabo.
1) Historyjki spotów tej kampanii są określane przez marketoidy jako "prawdziwe historie", a nawet w stylu "specjaliści agencji Ogilvy Brand Consulting poznali opinie i relacje klientów MetLife Amplico świadczące o zaangażowaniu i trosce pracowników towarzystwa, dzięki którym udało się rozwiązać konkretne problemy w niełatwych sytuacjach"
O kurwa. Jeśli konkretnym problemem i niełatwą sytuacją jest identyfikacja Ubezpieczonego/Uposażonego, bo podpis (bo po latach, bo starość, bo urwało mu rękę, którą podpisał się kiedyś na kwitach), albo wprowadzenie nowego produktu bo klienci pytają, to co w mniemaniu tych ludzi jest łatwe w ubezpieczeniach ? Kawusia poranna?
2) Ale co gorsza, mam silne wrażenie, że to nie tyle Ogilvy & Amplico mają taki chujowy pomysł na kampanię, w tym - inteligencję i empatię targetu, ale kampania wprost odzwierciedla rzeczywistość TU na życie w ogóle, a krapowatość Amplico/MetLife w szczególe. Bo jest to firma rzeczywiście i wielostronnie kijowa, z długą historią walenia ludzi na kasie i świadczeniach, tudzież nieeleganckich kopów w dupę (BTW mają subkampanię na 20 lecie w PL - 20 lat temu, kiedy zawierałem pierwszą polisę na życie, czytałem OWU wielu firm od deski do deski, w tym Amplico - umarłem ze śmiechu już przy punkcie, że sądem właściwym do rozpatrywania sporów itp. jest sąd w Nowym Jorku. No było to przezabawne i bezprawne już wtedy.). Bo to oddział AIGu, niby nieco znacjonalizowany obecnie, ale mieszczący się w niechlubnej tradycji ostatniego szantażu (zwanego bailoutem) kryzysowego, itd itd. Więc to możliwe, że nie tyle Ogilvy wymyśliło/wybrało te historyjki pod target, co sponsor i medialni naprawdę uważają, że to przykłady niskiego pochylanie się nad klientem i tutaj hasło "Dla nas żadna ludzka sprawa nie jest mała. Może dlatego jesteśmy jednym z największych towarzystw ubezpieczeń na życie." jest dla niech so true. Co jest już mało śmieszne, a straszne.
3) Na jeszcze innym poziomie - zbailoutowany AIG/Amplico fuduje sobie megakampanię za kufereczek stóweczek, co jest chujowe. Ale otóż któż to wkurwiające dzieło (spoty) stworzył? - i tu mi wszystko opadło jeszcze niżej, bo normalnie, dzięki Boginii, nie wiem takich rzeczy, i dopiero na potrzeby notki zagłębiłem się w mroczną stronę przemysłu, pardąsik, filmowego:
"Produkcje filmowe zrealizowane zostały w Polsce, z udziałem brytyjskiego reżysera Simona Cheeka. Stylem nawiązują z jednej strony do dokumentu, z drugiej zaś do filmów Krzysztofa Kieślowskiego. Dobór środków wyrazu, jak wyjaśnia Anna Lelonkiewicz, account supervisor w Gruppa66 Ogilvy, ma podkreślać autentyczność prezentowanych w reklamach historii."
Jak wyjaśnia account supervisor?... Kieślowski?... Simon Cheek?... (popatrzcie na inne jego gówna, no może Not Too Late ma jakiś niewielki sens, ale reszta to wylew żeny...). O ja pierdziu. To z jednej strony wiele tłumaczy, ale z drugiej, pogrąża kampanię, spoty, hasła i wymowę nie w muł pod dnem, ale w Otchłani.
A takich gównianych reklam i kampanii jest od groma, i ciągle i ciągle nas atakują żeną i gównianymi memami.
Morały są dwa - z powyższych, tudzież bardziej osobistych powodów i kontaktów z tą branżą, "Keczup Schroedera" nadal, po 14 latach, wydaje mi się genialny jako podsumowanie marketoidów i branży reklamowej.
Drugi jest taki, że mam czasem wrażenie, że kiedyś, już za 50-100 lat, będzie jasne, i będą solidne prace naukowe i historyczne o tym, że za bardzo wiele zjawisk i wydarzeń społeczno-politycznych, gdzieś tak od połowy XXw, a powszechniej po 1990r., we w miarę otwartych i demokratycznych społeczeństwach, odpowiada nie obieg informacji, nie klasowość, nie kapitał i jego przepływy, nawet nie mody - ale wprost reklama, konsumpcjonizm i złudzenia/problemy wolności wyboru; zjawiska, jakie generują się w tym trójkącie, w dodatnim sprzężeniu zwrotnym - co już jest tematem na esej co najmniej, jak nie na poważne prace naukowe. Ale na razie to tylko drobiazgi publicystów, czy jak w Ketchupie Schroedera, czy łże-socjologia, no i czasem sf (np. "Czarne oceany" Dukaja) wypowiadają się o tym temacie, ale wszystko to cicho i słabo - zresztą, mi poza hejtnotką też się na tak smutne tematy pisać nie chce. Niech płoną.